Tropheus moori „Kasanga”
Pewnej mroźnej grudniowej soboty obudziłem się przerażony w wiedeńskim hotelu, bo za godzinę miałem samolot do Berlina. Dzień wcześniej w mojej firmie mieliśmy Christmas Party, które przeciągnęło się do rana. Prawdopodobnie pobiłem rekord świata w ubieraniu się i pakowaniu – po pięciu minutach byłem w recepcji, na dole czekała już na mnie taksówka. Pomimo gołoledzi zdążyliśmy na lotnisko w ostatniej chwili (no cóż – nawet w Wiedniu obietnica sutego napiwku czyni cuda…). Normalnie nie spieszyłbym się aż tak bardzo, poczekałbym na następny lot popołudniowy, ale ten ranek był wyjątkowy. W Berlinie miałem kupić moje pierwsze w życiu trofeusy…
W sobotę sklepy akwarystyczne w Niemczech zwykle są czynne do 14.00, dlatego zależało mi na czasie. Dojechałem w samą porę do sklepu Maik\’a, który już dwa miesiące wcześniej odwiedziłem, i który zrobił na mnie bardzo korzystne wrażenie. Specjalizuje się on w pielęgnicach afrykańskich więc liczyłem na duży wybór trofeusów. Choć po cichu marzyłem o kupnie rzadkiej odmiany Ilangi, to jednak nie zdecydowałem się na zakup tych ryb, bo były oferowane dorosłe, a ja chciałem mieć przyjemność obserwacji, jak młode dorastają w nowym akwarium, ustalając hierarchię w stadzie. Zdecydowałem się więc na odmianę „Kasanga”, czego ani trochę nie żałuję.
Odmiana ta zamieszkuje południowo-wschodnie wybrzeże jeziora Tanganika należące do Tanzanii, tuż przy granicy z Zambią. Nazwę swoją wzięła od miejscowości Kasanga, w pobliżu której dokonuje się największych połowów tej ryby. Generalnie rzecz biorąc inne odmiany Tropheus moori nie są tak często sprowadzane, jak „Kasanga”, a to dla jej niespotykanego wdzięku.
Popularna nazwa tej odmiany to „Red Rainbow”, czyli „czerwona tęcza”. I nazwa ta oddaje w pełni piękno tego trofeusa. Płetwy grzbietowa i odbytowa są czerwone z licznymi jaskrawo-niebieskimi plamkami. Ciało u młodych osobników jest oliwkowo-zielone z jasnymi pionowymi pasami. W miarę dorastania ryb, pasy zanikają w części brzusznej, gdzie pojawia się jasrawo-żółta plama. U bardzo dużych samców niemal cały korpus staje się żółty z ciemniejszym grzbietem, pionowe paski całkowicie zanikają. Pysk ma odcień niebieski, szczególnie intensywnie błękitne jest podgardle. Dalej niebieski przechodzi w czerwony, który dominuje w przedniej części brzucha, a potem we wspomnianą żółtę plamę. Przednie krawędzie płetw brzusznych są również niebieskie, co wg. Koningsa jest typową cecha dla T. moori, i odróżnia ten gatunek od innych, np. T. sp. „red”.
Jednak ten deseń barwny nie jest jednakowo wyraźny u wszystkich osobników. Pasy zwykle całkowicie zanikają tylko u dorosłych samców. Dojrzałe samice mają mniej lub bardziej zaznaczone pasy, co może być uznawane za jedną z cech dymorfizmu płciowego, jednak moim zdaniem bardzo złudną. Również nieco mniejsze samce mają w części grzbietowej zaznaczone pasy. Ponadto, ryba zestresowana, lub inkubująca samica, przybiera jednolitą, brązowo-oliwkową barwę ciała, często z sinym odcieniem.
Inne cechy, które mogą pomóc odróżnić płeć to kształt pyska i długość płetw brzusznych. Pysk samic jest bardziej tępo zakończony, niż samców. Natomiast płetwy piersiowe samców są dłuższe, niż samic, i sięgają poza pierwszy promień płetwy odbytowej. Jednak według moich doświadczeń te cechy dymorfizmu płciowego bywają bardzo zawodne, i za jedyną w miarę dokładną metodę rozróżnienia płci uważam porównanie wielkości brodawek płciowych. U samic są większe, niż u samców, i zwykle odróżnienie płci w ten sposób u osobników 5-6cm, lub większych powinno się udać.
Ryby dorastają do około 12 cm długości, ale rosną stosunkowo wolno. W handlu spotyka się najczęściej młode osobniki liczące 3-4 cm. Ryb mniejszych, niż 2 cm nie powinno się moim zdaniem kupować, gdyż dopiero niedawno opuściły pysk matki. Oczywiście pod warunkiem, że hodowca pozwolił donosić matce młode, a nie wyciągał ikry, żeby inkubować ją w osobnym akwarium, co niestety często się zdarza. Niestety, ponieważ w ten sposób wylęgłe młode samice nie mają poźniej instynktu opieki nad ikrą i potomstwem, i po pierwszych tarłach zwykle połykają ikrę.
U jednej ze swoich samic obserwowałem to zjawisko trzykrotnie, choć Konings opisuje, że nawet sześć pierwszych tareł kończy się zjedzeniem ikry. Wspomniana samica po połknięciu ikry (zwykle na drugi, lub trzeci dzień po tarle) ponownie wpływała na terytorium swojego partnera, i usiłowała się wytrzeć. W desperacji brała do pyska ziarenka żwiru, zamiast ikry, której nie była już w stanie złożyć. Jednak zwykle, za drugim, czy trzecim tarłem udaje się odchować młode.
Gatunek Tropheus moori uważa się za trudniejszy do rozmnożenia, niż T. sp. „black”, T. sp. „red”, czy T. duboisi. U mnie najmniejsza samica przystępująca do tarła miała długość ok. 9 cm. Czasem mija wiele miesięcy zanim, po wielokrotnych próbach, samica w końcu odbędzie tarło zakończone złożeniem ikry. Można wówczas zaobserwować ciekawe zjawisko, jak samica nie widząc jaj bierze do pyska ziarenka żwiru. W końcu jednak udaje się złożyć ikrę. Zwykle samica składa kilkanaście jej ziaren, ale podczas pierwszego tarła obserwowaliśmy mniej, niż dziesięć, a zdaża się, że doświadczona samica jest w stanie zlożyć grubo ponad 20 ziaren ikry. Nie ze wszystkich jednak złożonych jaj wylęgnie się narybek. Z pierwszych tareł (o ile ikra nie zostanie połknięta) zwykle wykluwają się 3-4 młode.
Czas inkubacji wynosi średnio 4 tygodnie. Samica w tym czasie może pobierać niewielkie ilości pokarmu, ale nie wiemy, czy sama się nimi żywi, czy też odżywia młode schowane w pysku. Jeżeli samica w miesiąc po tarle nie wypuszcza młodych, przenosimy ją do osobnego akwarium, gdzie zwykle na drugi dzień narybek już swobodnie pływa. Samicy nie przenosimy od razu z powrotem do macierzystego akwarium, przez tydzień, lub dwa karmimy ją obficie, zeby nabrała sił, ponadto zdarza się, że przez pewien czas jeszcze opiekuje się ona narybkiem biorąc go z powrotem do pyska w sytuacji zagrożenia. Wpuszczenie samicy z powrotem do poprzedniego akwarium jest zawsze nieco ryzykowne, bo ponownemu zaburzeniu ulega hierarchia stada, i może ona nie zostać zaakceptowana. Dlatego jako regułę przyjąć należy, że samicę przenosimy w nocy, i przykrywamy akwarium np. kocem, żeby maksymalnie uspokoić stado. Może się zdarzyć, że dla akceptacji wpuszczanej samicy trzeba będzie zmienić wystrój akwarium.
Wielkość młodych po wypuszczeniu z pyska matki waha się zwykle od 10-15 mm, choć Marcin obserwował w jednym ze swoich akwariów młode dochodzące nawet do 20 mm w chwili uwolnienia z pyska. Trofeusy nie należą do ryb bardzo szybko rosnących – pełną wielkość mogą osiągnąć nawet po 18 miesiącach od wyklucia. U młodych ryb praktycznie rozróżnienie samca od samicy jest niemożliwe. Marcin uważa, że pewną wskazówką może być zachodzenie jasnych pasów z korpusu na dolną część płetwy grzbietowej u samic.
Tropheus moori jest rybą stadną, należy hodować minimum dziesięć sztuk. Najkorzystniejszą sytuacją jest przewaga liczebna samic a akwarium – u mnie jest w tym względzie równowaga. Ponieważ rybę tę hoduje się w stadzie, akwarium nie powinno być mniejsze, niż 200 litrów, a najlepiej co najmniej dwa razy takie, przy czym najważniejszym wymiarem zbiornika jest jego długość. Hodowanie mniejszej liczby osobników może prowadzić do niekontrolowanej agresji jednego z nich, co również mieliśmy okazję obserwować u swoich ryb, zmuszeni do czasowego przeniesienia trzech dorosłych osobników do osobnego akwarium.
Wystrój naszych akwariów to imitacja skalnego urwiska na całej powierzchni tylnej ściany akwarium, oraz kilka usypisk kamieni, w tym jaskinie. Te ostatnie nie dają zwykle schronienia prześladowanym rybom, zajmują je najczęściej dominujące samce. Konieczność ukrycia się przez przeganiane ryby może stać się sporym problemem. Często za kryjówkę obierają one przestrzeń za filtrem wewnętrznym, czy grzałką, ale w górnej części akwarium (z okolic dna są przeganiane przez dominantów). Z naszego doświadczenia wynika, że najlepszym rozwiązaniem w takiej sytuacji jest zasadzenie sporej ilości nurzańca, którego liście kładąc się na powierzchni wody dają schronienie również w górnych partiach zbiornika. Roślina ta może również służyć jako rozdzielenie rewirów poszczególnych samców.
Jednym z ważniejszych warunków udanej hodowli jest odpowiedni skład wody. Powinna być zasadowa, pH nie powinno być niższe, niż 7,5, a najkorzystniej jest je utrzymywać na poziomie powyżej 8,0. Ponieważ zwykle woda w naszych kranach ma wartość mniejszą, lub równą 7,5, najczęściej pH wody trzeba podnieść. Do tego celu używamy wodorowęglanu sodowego (soda oczyszczona), lecz należy uważać, żeby nie przedawkować tego środka, bo czasami woda wodociągowa już jest bogata w jony sodowe, a dodatkowo ją wzbogacając w sód możemy zaburzyć równowagę osmotyczną. Zwykle podniesienie wartości KH (mierzonej popularnymi odczynnikami akwarystycznymi) do wartości 12 stopni niemieckich wystarcza do utrzymania stabilnego pH na poziomie ok. 8,3. Dawkowanie sody jest indywidualne, należy kierować się zasadą, że 1/2 łyżeczki NaHCO3 na 100 litrów wody podnosi KH o 1 stopień niemiecki.
Niezbędnym i bardzo ważnym elementem wyposażenia akwarium z trofeusami jest wydajna filtracja biologiczna i mechaniczna. Zewnętrzne kubełkowe filtry Eheim stosuję głównie do filtracji biologicznej, a oprócz tego wewnątrz akwarium pracują dodatkowe filtry mające za zadanie głównie oczyszczanie mechaniczne wody. Jest to istotne zważywszy, że trofeusy są roślinożercami i pochłaniają ogromną, jak na ich rozmiary, masę pożywienia.
Żywienie trofeusów jest kluczem do sukcesu w hodowli tych ryb. Z uwagi na bardzo specyficzne wymagania dietetyczne, nie przebaczają zwykle błędów żywieniowych. W naturze żywią się przede wszystkim glonami, a także ukrytymi wśrod nich drobnymi organizmami zwierzęcymi. Podstawą diety w akwarium powinny być preparaty oparte na spirulinie. Staram się stosować pokarmy najwyższej jakości – płatki spiruliny produkcji O.S.I. i granulat Hikari. Ten ostatni przed podaniem namaczamy, a u mniejszych ryb równeż rozdrabniamy. Od czasu do czasu karmię pokarmem bardziej kalorycznym, w tym żywym (świeżo wyklute larwy artemii, oczlik). Jednak podaję go w małych ilościach, nie częściej, niż raz na tydzień, i po uprzednim przyzwyczajeniu ryb do niego. Podawanie ochotki, serca wołowego, czy innych bogatoenergetycznych pokarmów w niekontrolowany sposób prowadzi zwykle do choroby zwanej „bloat” i do śmierci ryb. Trzeba tutaj zaznaczyć, że część hodowców zawodowych karmi te ryby np. ochotką, i rekomenduje ten pokarm jako odpowiedni dla trofeusów. W rzeczywistości zaś, co prawda uzyskują w ten sposób więcej narybku z każdego tarła, ale kosztem padnięcia części stada, co jest wkalkulowane w koszty. My ze swojej strony uważamy takie podejście za nieetyczne.
Jak już wspomniałem, „bloat” jest chorobą trofeusów, wywołaną często przez błędy żywieniowe. Może być również spowodowana przez inne czynniki wywołujące szeroko pojęty stres ryby. Jej etiologia nie jest znana, postuluje się udział pierwotniaków, bakterii, niektórzy autorzy uważają, że może być wywołana np. przez dodawanie soli kuchennej do wody (środek polecany przez starszą literaturę). Poza rozdęciem ryby w części brzusznej, choroba charakteryzuje się oddawaniem ciągnących się białawych odchodów, oraz gamą objawów niespecyficznych, jak ocieranie się ryb o przedmioty, otrząsanie, brak apetytu.
Przebieg choroby jest często burzliwy, prowadzący do zgonu, dlatego bardzo istotne jest natychmiastowe wdrożenie skutecznego leczenia. Doświadczyłem „bloat” również u moich podopiecznych (powodem był stres ryb związany z długotrwałym transportem do nowego akwarium), udało mi się jednak chorobę wyleczyć bez straty żadnego osobnika, dlatego też chciałbym podzielić się moim schematem leczenia. Za skuteczne uważam stosowanie dużych dawek leków w krótkim czasie, oraz leczenie skojarzone Metronidazolem i Nifurpirinolem (preparaty Aqua-Furan Aquarium Muenster, lub Sera Bactopur Direct). Dawkowanie Metronidazolu to 3,6 g/100 litrów wody, a preparatu nifurpirinolu 3,0 g/100 litrów. Po dwóch dniach dodajemy obydwa leki w 1/2-2/3 wyjściowej dawki. Po czterech dniach tej kuracji, podmieniamy 25% wody i filtrujemy przez węgiel aktywowany. Po 3-4 dniowej przerwie w leczeniu powtarzamy pierwszą fazę leczenia. Po zakończeniu całego cyklu ponownie usuwamy lek filtracją przez węgiel. Początkowo zaordynowane leczenie mniejszymi dawkami leków, w moim przypadku okazało się nieskuteczne, zaś stosując wyżej opisane, dość wysokie dawki, nie obserwowaliśmy skutków ubocznych. Ryby są zdrowe do dzisiaj i się rozmnażają.
Podsumowując, obaj przyznajemy się do oczarowania rybami odmiany „Kasanga” gatunku Tropheus moori. Poza doznaniami estetycznymi związanymi z ich bogatym ubarwieniem, wiele przyjemności dostarcza obserwacja codziennych zwyczajów tych ryb.
Tomasz K. i Marcin M.
Liczba wyświetleń: 56